środa, 1 sierpnia 2012

Triki przy fotografowaniu lodów - zadanie lipcowe

Domowe lody miałam już przygotowane. Czekały w zamrażarce na to, aż zostaną sfotografowane i zilustrują wpis na Tarzynkowie. Zatem temat lipcowy warsztatów był wręcz wymarzony dla mnie. I rzeczywiście: dowiedziałam się o sposobach stosowanych przy fotografii lodów, o których wcześniej nie słyszałam, a które wykorzystałam.
Lody z jogurtu i truskawek. Jak zwykle robienie zdjęć należałoby zacząć od pomysłu na nie. Moje dziecko dostało prezent zapakowany w papier, który mnie natchnął swoją kolorystyką. Lody były różowe, pasował do nich. Tło tym razem miałam.
Z kolei post Atrii podpowiedział, że można je ponakładać wcześniej do naczyń i takie już przygotowane włożyć do zamrażarki. Mam dość małą gałkownicę (3,5 cm średnicy), kulki przez nią zrobione świetnie pasowały do kieliszków do jajek w kształcie małych szklaneczek. Prawda, że świetnie wyglądają i przypominają wafelki? Przygotowałam sporo  porcji, włożyłam do zamrażarki i cierpliwie poczekałam parę godzin, aż będą mocno zmrożone. Przygotowałam również wszystko do zdjęć: rozłożyłam papier, zaaranżowałam scenę z pustymi kieliszkami i łyżeczkami, ustawiłam statyw i sprawdziłam, jak mniej więcej będzie wyglądała na zdjęciu. Po wyjęciu lodów wystarczyło tylko zamienić puste kieliszki na te z lodami.

przesłona f/4.5, czas 1/160s

Papier nie był specjalnie duży. Nie chciałam wprowadzać innych motywów na zdjęciu - podniosłam go z tyłu do góry. Efekt? - mam mieszane uczucia. Pewnie, gdyby tło nie było wzorzyste, byłby lepszy.
W lecie, gdy jest ładna pogoda, staram się fotografować na dworze. Jest tam dużo lepsze światło. Pokryte liśćmi drzewa skutecznie zaciemniają mi wnętrza. Na zewnątrz natomiast ślicznie rozpraszają słońce. Wymaga to ode mnie przygotowań, ale za to trawę mam naprawdę blisko. Ponieważ lody jeszcze się nie topiły, spróbowałam innego tła i innej aranżacji.

przesłona f/4.5, czas 1/160s

 Tym razem ujęcie z góry nie było za szczęśliwe. Za bardzo spłaszczyło całą scenę. Dużo lepiej wyszło z boku.

 przesłona f/4.5, czas 1/80s

Domowe lody, szczególnie z małą zawartością tłuszczu, w zamrażarce (jest w niej -19 stopni) twardnieją na kamień. Ich wada (trzeba z dziesięć minut poczekać, aż osiągną optymalną konsystencję, by je nakładać), okazała się zaletą przy fotografowaniu. Całkiem długo próbowałam różnych ujęć. Aż wreszcie zniecierpliwiłam się, że dalej wyglądały na mocno zmrożone. Były też oszronione.

obiektyw z pierścieniem makro, przesłona f/4.5, czas 1/80s

Tu z pomocą przyszła mi zwykła rurka do napojów. Podmuchałam przez nią lekko na powierzchnię lodów, które pod wpływem ciepłego powietrza leciutko się nadtopiły. Efekt mi się podobał.

obiektyw z pierścieniem makro, przesłona f/4.5, czas 1/60s

Tu go jeszcze lepiej widać:

obiektyw z pierścieniem makro, przesłona f/4.5, czas 1/60s

Zatem lodowa struktura będzie moim tematem w lipcowym zadaniu z Ziołowego Zakątka:

„Fotografia 

Wszystkie zdjęcia robiłam aparatem Canon 5D i obiektywem EF 50mm/1.8. ISO 100. 

wtorek, 31 lipca 2012

Zadanie czerwcowe - manipulowanie czasem naświetlania a klimat.

Moja ulubiona manipulacja w fotografii, to manipulowanie przysłoną. Szczególnie przy zdjęciach jedzenia. Są zazwyczaj statyczne i efekty jakie chcę osiągnąć, to najczęściej mniejsza i większa głębia ostrości, a co za tym idzie większe i mniejsze rozmycie tła. Początkowo zwracałam uwagę na czas tylko pod kątem tego, czy muszę użyć statywu, czy mogę ryzykować zdjęcia z ręki i liczyć, że nie wyjdą poruszone - stara prawda mówi, że czas nie powinien być dłuższy niż ogniskowa (czyli np. przy obiektywie o ogniskowej 50 mm, maksymalny czas to 1/50 s).
Im dłużej jednak robię zdjęcia, tym częściej zdarza mi się zwracać uwagę na czas naświetlania i wręcz na nim skupiać się, by osiągnąć zamierzony efekt.
Tak też było ze zdjęciami do postu o robieniu jogurtu. Chciałam uchwycić i pokazać wlewane do garnka mleko i jogurt, ruch trzepaczki rózgowej, pokazać wsypywanie mleka w proszku. Przysłona stawała się mniej ważna.
Moja kuchnia jest strasznie ciemna. Praktycznie nie nadaje się do fotografowania bez światła sztucznego. Ot i problem. Mam tylko jedną lampę. Na małym statywie mocną żarówkę o barwie światła 5400 K. Jako jedyne źródło światła nie wystarcza. Zwykłych lamp nie chciałam wprowadzać (nie potrafię sobie wtedy satysfakcjonująco poradzić z barwami na zdjęciu). Z drugiej strony potrzebna mi była kuchenka - musiałam zdecydować się na kuchnię. Spróbowałam.
Chciałam uzyskać zdjęcia ascetyczne w swojej wymowie. Takie, żeby nic nie odciągało wzroku od robionego jogurtu. Jako tło wykorzystałam zwykły czarny karton kupiony w sklepie papierniczym - oparłam go o ścianę za garnkiem. Białe mleko, biały jogurt, czarne tło. Trochę za bardzo monotonnie. Dobrze byłoby wprowadzić jakiś kolor - na przykład czerwony. Wygrzebałam stary, praktycznie nieużywany już emaliowany garnek. Dodał uroku kompozycji. Naczynia emaliowane wprowadzają nastrój starej, dobrej, domowej  kuchni, prawda? Trochę przypadkiem (świetnie wypadło) miałam mleko w białym kartonie z czarnymi i czerwonymi akcentami. Jeszcze czerwony sweter - wszystko na razie zagrało.
Teraz przyszła kolej na sprzęt. Z lewej strony ustawiłam wspomnianą wyżej lampę. Z prawej największą z moich "blend". Aparat Canon EOS 5D z obiektywem EF 85/1.8 ustawiłam na statywie. Było jednak dość ciemno, a zależało mi na krótkich czasach. Zaryzykowałam małą czułość - ISO 1600. Tym aparatem mogłam sobie na nią pozwolić.
Po zrobieniu pierwszych paru zdjęć okazało się, że czerń kartonu ma mnóstwo odcieni i że niektóre odpowiadają mi bardziej, inne mniej. Po raz pierwszy skorzystałam z trybu manual i eksperymentowałam z różnymi przysłonami i czasem.

przesłona f/3,5 czas 1/80 - za jasne, czerń stanowczo nie jest czarna
przesłona f/3,5 czas 1/640 - za ciemne

przesłona f/3.2 czas 1/400 - widać szczegóły, tło jest czarne

Przysłona f/3.2 powoduje, że głębia ostrości jest dość mała. Nie chciałam jej już zmniejszać - i tak miałam kłopot z uchwyceniem ostrości w miejscu, na którym mi zależało. Czas 1/400 s to najkrótszy, jaki dawał satysfakcjonującą ekspozycję. Niestety wpadające mleko w proszku wygląda jak kreseczki, nie proszek. Żeby osiągnąć taki wygląd należałoby jeszcze skrócić czas naświetlania. Tym razem to nie wyszło, może następnym razem będzie lepiej. 

 przysłona f/3.2 czas 1/400

 Ten post dotyczy czerwcowego zadania Atrii z Ziołowego Zakątka. Totalnie się z nim nie wyrobiłam. Cóż, lepiej późno niż wcale...

czwartek, 31 maja 2012

Idziemy na wycieczkę - zadanie majowe

Majowe zadanie Atrii jest z jednej strony łatwe, z drugiej trochę perfidne. Ma to być zdjęcie potrawy wykonane w plenerze. Czyli trzeba wyjść na zewnątrz. Mieć pomysł, poradzić sobie ze światłem i (to chyba najtrudniejsze) z pewną obawą, jak ludzie zareagują. Niby mam łatwiej. Trawnik przed domem jest mój, mogę pstryknąć i będzie ok. Jednak wyzwanie, to wyzwanie. Postanowiłam się przełamać i naprawdę wyjść w przestrzeń publiczną.

Po pierwsze pomysł.

Zdjęcie potrawy. Jak już będę je robić, to chcę je wykorzystać na tarzynkowie. To trochę ułatwia, bo zawęża zbiór tematów. Pisząc post o jedzeniu staram się włączyć jakąś historię, czasem historyjkę. Zdrowe batoniki miały być też do zabrania na drogę. Do pracy, na piknik. Droga, to środek lokomocji, ruch. Lubię maleńką stację w mojej miejscowości. Bywam na niej często, bo korzystam z pociągu, by dostać się do centrum. Batoniki i wjeżdżający pociąg. I może kubek z kawą. Takie śniadanie na wynos. Pomysł już miałam.


Po drugie realizacja.

Namówiłam męża, żeby mi towarzyszył. Zawsze to raźniej, a poza tym plecak z aparatem i statyw lekkie nie są. Udało się, miałam asystenta. Przygotowałam kubek i torebkę z batonikami.  Dzieci upchnęłam, żeby ich nie brać ze sobą. Spędziliśmy całkiem miło czas. Wieczorne światło nie sprawiało problemów (to złote godziny dla fotografii). Wprawdzie śniadanie, ale kto to ma wiedzieć, że robione wieczorem ;)

Ruch pociągu. Teoretycznie wiedziałam, że daje się go uchwycić na zdjęciu, gdy czas jest długi. Małe ISO, duża wartość przysłony, długi czas. Mój ulubiony tryb fotografowania, to preselekcja przysłony. Nie przekonałam się jeszcze do manuala. Tak naprawdę należało tu wybrać preselekcję czasu. Głupi ma szczęście i się udało. No cóż, człowiek uczy się na błędach :).
Lokalne pociągi są różne. Zielono białe, niebiesko beżowe i czerwone. Zależało mi najbardziej na tym ostatnim - pasował mi do kompozycji. Pstrykaliśmy jednak każdy. Wprawdzie tego nie sprawdziliśmy, ale akurat w dość krótkich odstępach czasu przejechały cztery. Dwa w jedną stronę, dwa w drugą.

przysłona f/22 czas 1/3 s
przysłona f/22 czas 1/13s
przysłona f/6.3 czas 1/30s


To ujęcie z grubsza zaplanowałam wcześniej bywając na peronie i oglądając ławki. Ustawiłam rekwizyty, statyw z aparatem. Zrobiłam zdjęcie próbne (powyżej środkowe) - wydawało się ok. Słońce było z prawej strony z przodu. Założyłam wężyk i ustawiłam aparat, żeby robił serię zdjęć. Pociąg było już widać. Należało tylko złapać go, gdy przejeżdżał. Udało się! (zdjęcie najwyżej) Na koniec szybka zmiana przysłony, dużo krótszy czas i rozmazany pociąg stojący (powyżej dolne). Widać różnicę, prawda?


Ha, ale to nie koniec. Chciałam czerwony. Poza tym, jeśli po zgraniu do komputera by się okazało, że coś jest nie tak, to bym sobie nie darowała, że nie próbowałam dalej. Teraz jechał w drugą stronę. Zmiana aranżacji.

przysłona f/22 czas 1/8s
przysłona f/22 czas 1/8s
przysłona f/4.0 czas 1/250s

Tu wyszło coś dziwnego, czego nie zauważyliśmy na podglądzie. Sądzimy, że czas był trochę za krótki. Pociąg miesza się z zielenią. Na górnym zdjęciu widać początek pociągu, który jak dla mnie jest zupełnie nierozpoznawalny. Na dodatek (co widać na środkowym w prawym górnym rogu) osłona obiektywu rzuciła cień widoczny na zdjęciu. Światło było od tyłu, ale teoretycznie tak jest skonstruowana, że nie powinno to się zdarzyć. No i muszę odszczekać. Zaczęłam się teraz przyglądać zdjęciom i na środkowym czerwonym też widać ten cień. Pewnie to odbijający się dach peronu lub jego cień. Coś, co trudno przewidzieć. Masakra :D.
Pstryknęliśmy jeszcze zdjęcie z małą przysłoną (żeby rozmyć tło, czyli pociąg) i krótkim czasem. Też wyszło fajne - to to powyżej na dole.

Kolejny w tę samą stronę. Czerwony ;). Zdjęłam osłonę obiektywu. Zupełnie nie wiem dlaczego (opatrzność czuwa nad kretynkami) zwiększyłam maksymalnie wartość przysłony, przez co zmienił się też czas. O dziwo skrócił się. Może światło z jakiegoś powodu było mocniejsze. Przed rozmazaną zielenią drzew uchroniły nas ciemne szyby pociągu - nie było jej przez nie widać. Dwa pierwsze zdjęcia poniżej przedstawiają pociąg w ruchu, trzecie - gdy stoi już na stacji.

przysłona f/29 czas 1/13 s
przysłona f/29 czas 1/13 s
przysłona f/4.0 czas 1/500 s

Na koniec ilustracja przysłowia: co nagle to po diable ;). Kolejny pociąg w drugą stronę wjeżdżał praktycznie minutę po przyjeździe czerwonego. Szybka akcja z przestawianiem kubka, torebki i aparatu. Uff, zdążyliśmy, ale... Nie przestawiłam przesłony w związku z tym nie widać, że pociąg jedzie. Nie zauważyłam również, że kubek ustawił mi się mniej atrakcyjnie. Cóż, inne zdjęcia się za to udały ;).

przysłona f/4.6 czas 1/100 s

Wszystkie zdjęcia robiłam aparatem Canon EOS 5D z obiektywem Canon EF 28-105 mm


Gdy chce się pokazać ruch na zdjęciu, to czas naświetlania jest bardzo ważny. Im dłuższy tym lepszy? Tu tak wyszło, ale może istnieje jakiś graniczny i dłuższy od niego jest już zły? Pewnie tak, ale jaki? Można to zapewne policzyć, ale gdy robię zdjęcia, to sorry, nie ma na to praktycznie czasu. Liczy się doświadczenie.
Drugi wniosek to taki, że lepiej na zdjęciu widać ruch, gdy pociąg jest oświetlony od tyłu niż od przodu. Choć w tym wypadku grał tu też rolę zły czas.
Trzeci: należy polubić tryby manual i preselekcji czasu, czyli odczepić się od ulubionej preselekcji przysłony ;).

Moje obawy co do reakcji ludzi były zupełnie bezpodstawne. Nikt się nie zainteresował ;).

Fotografia kulinarna

poniedziałek, 7 maja 2012

Polubiłam mój statyw.

Mam taką teorię, którą się staram wdrażać w życiu. Najlepiej wychowuje się poprzez przykład, nie gadanie.
Kiedyś namawiałam moje dziecko, by wystartowało w konkursie fotograficznym organizowanym przez gminę. Mówiłam, że warto coś stworzyć i zaryzykować: może ktoś doceni. Ponieważ były różne kategorie wiekowe, czułam się w obowiązku też wziąć w nim udział. To było całkiem miłe. Poszliśmy rodzinnie na długi spacer z aparatami i robiliśmy zdjęcia. Potem każdy wybierał. Na tym etapie odpadły dwie osoby - jakoś im się nie chciało. Wystartowała moja córka i ja. Pech chciał, że nic nie zdobyła. Mimo, że ma wrodzone poczucie kompozycji i robi świetne zdjęcia. Ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu zajęłam trzecie miejsce. Do dziś mam statyw, który dostałam w nagrodę. :D
Długo nie lubiłam z niego korzystać. Rozkładanie, przykręcanie itp. nie należy do pasjonujących zajęć. Tyle, że światło w domu szczególnie jesienią i zimą zazwyczaj mam słabe, a kulinaria nie ruszają się. Zaprzyjaźniłam się z nim. Pozwala mi mimo długich czasów naświetlania robić nieporuszone zdjęcia. To oczywista oczywistość. 
Jest coś jeszcze.


Bardzo lubię to zdjęcie. Podoba mi się i uważam, że poradziłam sobie z kompozycją, z którą zazwyczaj mam problemy. Innym się chyba też całkiem podoba. Udało mi się dzięki statywowi.
Zazwyczaj na szczęście mam pomysł na zdjęcie. Przynoszę różne rzeczy, które chcę użyć, ustawiam i... wychodzi coś takiego sobie. Jak na przykład to:


Też fajne, ale mogłoby być lepsze. Miałam aparat ustawiony na statywie. Mogłam trochę przesuwać przedmioty, a ujęcie zostawało to samo. Wersja poprawiona była taka:



Już ciekawsza, ale ucięty liść laurowy mnie jednak raził. Mogłam łatwo poprawić ;). I odrobinę odsunąć łyżkę.
Zrobiłam oczywiście więcej zdjęć, zanim doszłam do najfajniejszego.
A potem, mając już ustawioną kompozycję, mogłam użyć blendy, bo cienie wydały mi się za wyraźne.
Naprawdę doceniłam fotografowanie z użyciem statywu. 



poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Trzy rzeczy i kompozycja - zadanie kwietniowe.

Przyznam się, że miałam kłopot z tym zadaniem. Po pierwsze kompozycja, to coś, co nie zawsze mi wychodzi. Uczę się jej mozolnie, nie mam wrodzonej. Po drugie mój ścisły umysł nie bardzo wiedział, co oznaczają trzy rzeczy. Trochę z nim dyskutowałam (to rodzaj choroby: dyskutować ze swoim umysłem? :D ), ale wreszcie doszliśmy do wniosku, że dwa banany położone razem albo pokruszony chleb w szklance mogą reprezentować jedną rzecz (a nie, jak w przypadku chleba: mnóstwo).
Improwizacja, próbowanie, co zmienić, gdy zdjęcia nie wychodzą tak, by mi się podobały, sprawdzanie, czy może jakaś drobna zmiana poprawi ujęcie - tylko się utwierdziłam, że to dobra droga.
Zadanie Atrii zadaniem, ale oczywiście chciałam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Planowałam napisać post o wykorzystywaniu czerstwego pieczywa i przejrzałych bananów. Postanowiłam, że składniki leguminy będą bohaterami moich prób.

Na początku wyszła Cepelia. :D. Poetyka z lat 80' zeszłego wieku.

przysłona f/3.2

Wprawdzie bułka, która miała być najważniejsza wyszła wyraźnie, banany trochę mniej, a narcyzy już całkiem zamazane - to ok, ale ogólna wymowa wcale mi się nie podobała. Mimo, że teoretycznie kompozycyjnie wszystko było poprawne i wg. teorii trójpodziału i mocnych punktów.

Kombinowałam dalej. Postanowiłam zmienić kolorystykę, rekwizyty (doszedł tłuczek do mięsa, bo totalnie suchą bułkę zamierzałam nim potłuc) i ... znowu takie sobie. Mimo, że więcej się dzieje w dolnej 1/3 zdjęcia i na siłę w teorię trójpodziału można to zdjęcie wpasować. Mam wrażenie, że jednak bardzo na siłę...

przysłona f/7.1

Zmian ciąg dalszy. Kusiło mnie pomanipulowanie pustą przestrzenią. Potłukłam bułkę i wsypałam do szklanki, dodałam malutką szklaneczkę z jajkiem, zostawiłam banany. Pusta przestrzeń jest, ale znowu zdjęcie mocno bez rewelacji.

przysłona f/5.6

Kolejne zmiany. Zostawiłam jednego banana i zrezygnowałam z małej szklaneczki. Dalej bawiłam się pustą przestrzenią. I dalej coś mi do końca nie grało.

przysłona f/5.6

Postanowiłam spionizować banana. 
Było ciekawiej. Nawet mi się trochę podobało ;). Tyle, że zgłupiałam. Jakoś nie bardzo potrafiłam stwierdzić, czy zastosowałam reguły trójpodziału, czy nie... Wrzuciłam więc zdjęcia na forum. Zgadzam się z werdyktem, najfajniejsze jest górne prawe. Choć mi i Prezydentowej podoba się też dolne prawe. 


wszystkie zdjęcia przysłona f/5.6

Na koniec zdjęcie, które wybrałam do pokazania, jako realizację zadania. Bardzo ważne powinno być potluczone pieczywo - tam jest ostrość. Ważny też banan. Na pierwszym planie, aczkolwiek trochę nieostry.  Wylądował tu a nie gdzie indziej, bo po prostu mi się w tym miejscu najbardziej spodobał (mam parę zdjęć z innym jego położeniem). Jajko było tą trzecią wymaganą rzeczą. Trochę żartem. Choć dodało uroku - podwyższyło optycznie szklankę z bułką. Przyznam się, że kompozycja z trzech elementów jest dla mnie trudna. Wychodzi mi zazwyczaj poprawna i nieciekawa. Wolę ich mniej lub więcej. 

przysłona f/5.6

Fotografowałam aparatem Canon EOS 5D z obiektywem EF 50/1.8

Fotografia kulinarna

Robiąc zdjęcia do zadania kwietniowego nauczyłam się, że warto cały czas pamiętać, co ma być na zdjęciu najważniejsze. Mocno ułatwia to kompozycję. 


sobota, 21 kwietnia 2012

Denerwuje mnie..., czyli o wyższości "po polsku" nad "po polskiemu".

Blogger czasem do mnie pisze. Najczęściej podpowiada. Np. że po naciśnięciu przycisku wyświetli mi się mój blog. Fajnie, że nie muszę się domyślać ani grać w grę: "Naciśnij a zobaczysz co się stanie". Tylko dlaczego jest napis: "Wyświetl bloga"?

Blogger ułatwia mi życie. Nie muszę kopiować każdego postu, który napisałam. Skrzętnie zapisywać komentarzy. W przyrodzie nic nie ginie, ale bity czasami przestają nieść takie a nie inne informacje. Blog potrafi zniknąć (na szczęście rzadko mu się to zdarza), więc warto mieć jego aktualną kopię.Pracowicie więc wchodzę do Ustawienia/Inne i mam dostępne Narzędzia bloga i linki do nich: Importuj bloga, Eksportuj bloga, Usuń bloga.


Tak mi to wszystko zamotało w głowie, że sama zaczęłam się chwalić: "Wiesz? Piszę bloga".

Magazyn Kuchnia też mnie informuje "Aby dodać wpis na bloga: Zaloguj się lub zarejestruj". Dodaję wpis do mojego blogu, ale lekko zgrzytam zębami.


Gramatyki polskiej uczyłam się dawno. Do dzisiaj jednak pamiętam, że czasowniki rządzą przypadkami. To musi być trudne dla cudzoziemców. Tak sobie wyobrażam. Trzeba się uczyć, że po czasowniku pisać trzeba użyć rzeczownika w bierniku (kogo? co?), natomiast jak zdarza nam się nie pisać, to wyskakuje dopełniacz (kogo? czego?). A więc - dwója bęc, nie zaczynamy zdania od a więc ;).

Nie piszę blogu (choć może tu jest też prawidłowo: bloga?) o modzie. Pisuję natomiast blog (na pewno nie bloga) kulinarny. Jeśli użyję narzędzia blogu, to wbrew temu, co wmawia mi blogger, mogę zaimportować, wyeksportować lub usunąć blog - nie bloga.

Blog ma rodzaj męski. Zgadza się. Nie jest jednak przystojnym mężczyzną, którego zaszczycam pytaniem kogo? w bierniku. Tak jak w przypadku stołu stosuję formę odpowiadającą pytaniu co?. Jak chcę go obejrzeć, bo mi się podoba, to wyświetlam blog. Niestety najpiękniejszego nawet mężczyzny wyświetlić nie umiem ;). Choć może...


Hm, mimo że w stroju basenowym, to chyba jednak nie ciacho :D.


Jak już pisałam: polskiej gramatyki uczyłam się dawno. Jeśli w czymś się pomyliłam, sprostujcie mnie proszę.  Przekonana chętnie przyznam rację.

Warto robić kopię (kogo? czego?) blogu. Bo wprawdzie nic w przyrodzie nie ginie, ale...

czwartek, 5 kwietnia 2012

Blenda złota, blenda srebrna, a może bez?

Eksperymentów ciąg dalszy. Jakoś tak jest, że jak robię zdjęcia, to nie potrafię skończyć. Ciągle mam ochotę czegoś spróbować i zobaczyć jaki przyniesie efekt. Tak było i tym razem. Pstrykałam aż skończyło mi się miejsce na karcie ;).
Robiłam zdjęcia do postu o zakwasie na żurek. Ułożyłam na tacy składniki, ożywiłam czerwoną rafią (mąka w zakwasie jest najważniejsza, więc ją podkreśliłam - ciekawe, czy ktoś na to zwrócił uwagę ;) ) i zaczęłam pstrykać. Jedno, drugie, trzecie... 
Takie było ze światłem zastanym - fajnym, nie za ostrym. Cienie nie wyszły bardzo mocne. Całkiem podobało mi się to zdjęcie. 


Mimo wszystko spróbowałam ze złotą "blendą". Umieściłam ją z prawego boku i pstryknęłam: 


To zdjęcie wydaje mi się jaśniejsze, cieplejsze, ma w sobie więcej miękkości. Chyba też jest bardziej przestrzenne, na co zwracała uwagę Adria w komentarzu przy czosnku. Złote doświetlenie sprawia, że wygląda trochę jak oświetlone słońcem. Podoba mi się bardziej niż to pierwsze.

Na koniec spróbowałam z "blendą" srebrną. Też ustawiłam ją z prawego boku. 


Od drugiego zdjęcia różni się odcieniem. Ten wydaje mi się bardziej naturalny. Wprawdzie jest większy cień w prawym górnym rogu tacy, ale to akurat mi nie przeszkadza - nie zaciemnia nic ważnego. To zdjęcie  wybrałam do umieszczenia w poście o zakwasie na żurek.

A ewidentny błąd jaki zrobiłam? Niestety zauważyłam go, jak już wszystkie zdjęcia były zrobione, wszystko pozwijałam, nie było już fajnego światła i nie miałam zupełnie czasu i ochoty zaczynać od początku. Otóż starałam się, żeby lewa krawędź tacy była równoległa do lewej krawędzi zdjęcia - to jest ok. Tylko nie zauważyłam, że przy takim kadrowaniu deska, która jest tłem, jest ustawiona w lekkim skosie, a powinna pionowo. Wyszedł zupełnie niepotrzebnie zygzak. Wprawdzie trzeba się powpatrywać i mam nadzieję, że tego nie zauważyliście, ale mi przeszkadza. No cóż, nauczyłam się kolejnej rzeczy. 
Nie zrozumcie mnie źle. Jeśli komuś takie skosy się podobają i robi tak z premedytacją, to wszystko ok. Mi wyszło przez przypadek, a uważam, że lepiej by wyglądało inaczej - ewidentne niedociągnięcie. 

Wszystkie zdjęcia robiłam aparatem Canon EOS 5D z obiektywem EF 50/1.8. Przysłona f/5.6.

Trzeba zawsze zwracać uwagę też na tło (nawet jak wydaje się neutralne, to może płatać figle). Nie tylko na to, co jest głównym tematem zdjęcia.






czwartek, 29 marca 2012

Zadanie marcowe: "Zabawy ze światłem"


Pierwsze zadanie podane przez Atrię dotyczy manipulowania światłem. Zrobiłam sobie blendy, więc mogę się pobawić ;).

Zasada była taka, że fotografujemy pojedynczą rzecz. U mnie zaszczytu dostąpił czosnek. A raczej to, co z niego zostało :).


To efekt jaki osiągnęłam. Światło padało z lewej tylnej strony. Nie było bardzo ostre. Z prawej z przodu umieściłam dużą, srebrną "blendę" (można ją obejrzeć tutaj).

A to zdjęcie bez "blendy":


Pozbyłam się cieni generowanych przez ściankę koszyka, w którym leżał czosnek, jak i przez sam czosnek. Ogólnie też zdjęcie z blendą wydaje mi się jaśniejsze. Ale na drugim zdjęciu jest fajnie rozświetlony tył czosnku.
Patrzę na te zdjęcia i w sumie nie mogę się zdecydować, które jest ciekawsze. Sama nie wiem. A co Wy o nich myślicie? Które Wam się bardziej podoba?

Takie cienie czasem bardzo mi przeszkadzają. Na przykład irytowały mnie w zdjęciach wegetariańskiej mulligatawny. Cóż, trudno, uczę się i jeszcze sporo pracy przede mną. 

A czosnek bez cieni (trochę wykadrowany) wystąpił w maśle czosnkowym. Smaczne było :D.

Atria pisała też, że można wzmacniać cienie. Nie do końca wiem, jak to zrobić (muszę kupić chyba czarny karton - kolejna rzecz do wypróbowania ;) ). Tylko mocno się zastanawiam, jak wyglądałby i czemu miałby służyć taki efekt?

Fotografowałam aparatem Canon EOS 5D z obiektywem EF 50/1.8  i pierścieniem 13mm. Przysłona f/3.5.

Fotografia kulinarna 

Tutaj można przeczytać podsumowanie Atrii i obejrzeć inne prace na ten temat. 

Nie będę pisać, co mi się w tych zdjęciach nie podoba (a widzę co nieco - no niewiele). Mauż mi każe pracować nad szklanką do połowy pełną (nie pustą) ;). Ma rację...

środa, 28 marca 2012

Zrobiłam sobie blendy, czyli to czego używam oprócz aparatu.



Oczywiście nie są to blendy ;). 
Kupiłam w Lidlu (to nie jest reklama, było mi po prostu po drodze) zestaw podobrazi czyli kanw różnych wielkości. Były w komplecie. Na samym wierzchu widać kanwę nieprzerobioną przeze mnie. Też służy jako biały odbłyśnik, choć muszę stwierdzić, że na razie na zdjęciach widzę małą różnicę, gdy jej użyję. Chyba jeszcze muszę się sporo nauczyć ;).
Jedno podobrazie zawinęłam w folię aluminiową (to drugie od góry). Jest przydatne. Niewielkie, ale poręczne. Jedyna wada, to to, że folia po jakimś czasie się niszczy. Trzeba jej jednak przyznać, że sporo wytrzymuje i łatwo można ją wymienić. Łatwo tym podobraziem machać ustawiając je. 
Dwa ostatnie zawinęłam w kawałki koca ratunkowego kupionego w aptece - folii NRC. Na jakość tej folii powinno się spuścić zasłonę milczenia. Jest delikatna i darła mi się w rękach. Zupełnie nie wiem, jak miałabym zawijać w nią poszkodowanego w wypadku, ale do mojego zastosowania się sprawdziła. Jej plusem było to, że z jednej strony jest srebrna, z drugiej złota. Ma spory rozmiar. Wystarczyła na zawinięcie dwóch kanw - mam nadzieję, że trochę mimo wszystko wytrzyma. Przypięłam ją pinezkami, już sama robota włożona we wbicie ich powinna mi być wynagrodzona. :D
Testuję te "blendy" robiąc zdjęcia. I na razie wiem niewiele. :(

Czasami potrzebne są mi zbliżenia. "Normalny" obiektyw nie łapie ostrości. Wtedy używam pierścieni makro. W stosunku do ceny obiektywu makro były całkiem tanie. Jedyna trudność, to to, że muszę ręcznie ustawiać ostrość. Najczęściej używam tego, co na zdjęciu stoi oddzielnie. Inne za bardzo mi zbliżają. Za małe fragmenty wychodzą ostre. 


Całe szczęście, że mauż się zna trochę na fotografowaniu i sprzęcie. Bez niego bym była, jak dziecko we mgle. 

piątek, 23 marca 2012

Warsztaty fotografii kulinarnej

Pisanie blogu jest strasznie czasochłonne. Tarzynkowo zabiera mój cały wolny czas, a nawet więcej. Ten blog leży odłogiem.
Może się jednak to zmieni. Postanowiłam przyłączyć się do Warsztatów fotografii kulinarnej. A skoro będę robiła zdjęcia i się uczyła, to tu jest świetne miejsce na zamieszczanie wniosków. I moich porażek. A może wreszcie też moich sukcesów fotograficznych.

Im więcej wiem o robieniu zdjęć, tym mniej podobają mi się moje zdjęcia i widzę w nich więcej błędów. :(


środa, 1 lutego 2012

Bajka....

Jest mnóstwo blogów kulinarnych. Świetnych. Aż mi czasem dech zapiera. I z czym ja biedny żuczek?
Pewnie że nie zaczęłam pisać, żeby gdzieś tam sobie była treść i nikt jej nie oglądał. Sprawdzone przepisy na pyszne potrawy i dobre zdjęcia, to minimum.Tyle że same nie wystarczą.
Co robić?:
  • gotować i częstować - smaczne będzie i przepisy będą pożądane (hm, fajne, tylko do ilu osób ja jestem w ten sposób dotrzeć? )
  • czymś się wyróżniać - tu Gęgał podpowiedział bajkę. Jakąś opowieść z przepisem związaną. Pewnie - nie jest maniakiem czytającym książki kucharskie do poduszki ;). Z opowieściami mogę spróbować, może wyjdzie. 
Chodzę teraz i wymyślam tematy. Strasznie dużo tego myślenia: jaki przepis, jaka aranżacja zdjęć, jaka bajka. Na szczęście na razie sprawia mi to frajdę.


Nie wystarczy zachęcić do zajrzenia na blog. Warto, żeby jak ktoś już zajrzy, to zechciał zostać stałym czytelnikiem.

Nie macie pojęcia jaką radochę mam, gdy dołącza kolejna osoba obserwująca. :)

środa, 25 stycznia 2012

Jak jednak zaczęłam coś publikować.

MMŻ gęgał dalej, czyli wspierał i namawiał. Nawet chyba nie wiedział, że założyłam blog. Nic na nim nie było, to się nie chwaliłam. Wreszcie mnie zdenerwowało. W sumie nie wiem co: czy gęganie, czy to że to się tak odwleka. Trudno. Uznałam, że nigdy nie osiągnę stanu idealnego, że zawsze będzie tak, że jeszcze czegoś będę chciała się nauczyć. Najwyżej się nie uda, a co tam. (Oczywiście bym chciała, żeby się udało i żeby blog był genialny - marzenie ściętej głowy :D ). ZMOBILIZOWAŁAM SIĘ.
No tak, ale chciałabym, żeby blog jakoś wyglądał.
Wlazłam w tego bloggera i stwierdziłam, że muszę mieć szablon.
Hm, tylko jak to zrobić. Zdolności plastycznych specjalnych nie mam. Poodgapiałam. Po prostu pooglądałam sobie inne blogi i zobaczyłam, co mi się podoba i spróbowałam coś wymyśleć.
Wybrałam szablon prosty, tylko go trochę pozmieniałam. W Zaawansowanych poustawiałam trochę kolorów. W układzie pododawałam trochę gadżetów. Na razie może być.
Napisałam pierwszy post i opublikowałam.
Rozważywszy brak czasu i chęci, zmierzyłam siły na zamiary i postanowiłam, że będę publikować co najmniej jeden post w tygodniu. Gdzieś kiedyś słyszałam, że podobno najlepiej to robić w środę - tylko nie wiem dlaczego. Nic to, w końcu się dopytam, pamiętam kto to mówił. Na razie niech będzie środa. Tyle założenia. W grudniu trochę mi nie wyszło - było częściej ;).

Co masz zrobić jutro perfekcyjnie, zrób dzisiaj wystarczająco dobrze. Nauczysz się też robiąc.

Wybrałam platformę. Bloggera.

Wybrałam platformę. Bloggera.
Ciekawe dlaczego?
Wcale nie zrobiłam badań, która najlepsza. Nawet nie poczytałam forów na ten temat. Teraz się zastanawiam dlaczego? Po prostu nie wpadłam na to. A może było mi szkoda czasu?
Jakąś decyzję musiałam podjąć.
Jest parę blogów kulinarnych, do których czasami zaglądam. Większość jest na bloggerze. Uznałam, że jak owca za przewodnikiem udam się tam, gdzie większość.
Na razie nie jest źle. Widzę więcej plusów niż minusów.

A poza tym, jak ktoś coś w google'u wyszukuje, to mój blog jest jakoś przez niego pozycjonowany. To wartość dodana. Tylko nie wiem, czy aby przypadkiem mi się nie wydaje...

Mam pomysł, chcę, ale...

Gotowanie jest moją pasją. Lubię smaczne jedzenie. Smaczne koniecznie. Mało tego: w moich klimatach. Aby jeść dobrze, zaczęłam gotować. I czytać o jedzeniu: książki, czasopisma. I próbować. Byłam w tym coraz lepsza - cóż lata praktyki. A poza tym mnie to bawi - to też ważne.
Zaczęła się era blogów, a w mojej głowie myśl, jak żmijka, że może ja też... Myśl kiełkowała długo. Chyba największą przeszkodą był brak zdjęć. Wreszcie wspierana przez MMŻ (czyli Mężczyznę Mojego Życia) - a właściwie to gęgał, że powinnam - zdecydowałam się.
To znaczy zdecydowałam się już dużo wcześniej, ale miałam mnóstwo ale:

  • ale może nazwa którą wymyśliłam, nie jest dobra
  • ale nazwa, którą wymyśliłam jest zajęta, a kolejna jest taka sobie
  • ale robię kiepskie zdjęcia
  • ale, choć się nauczyłam dużo o zdjęciach i mam lepszy aparat, to jeszcze nie umiem dostatecznie dobrze
  • ale nie mam światła do robienia zdjęć
  • ale nie mam czasu
  • ale nie wiem, na jakiej platformie założyć bloga
  • ale...
Skoczyłam na głęboką wodę. Zdecydowałam się, że już. Wybrałam nazwę, platformę i założyłam blog

  • Ale byłam dzielna. 
A potem minęło kilka miesięcy nica....